Gavagai.pl ma budzić. Ma inspirować. Właściwe słowo we właściwej chwili może zmienić świat 一
umysłemrękami gotowego na te słowa człowieka.
Inne w tym dziale: Biologia Ekonomia

Biologia

Cuda nie są sprzeczne z naturą, ale tylko z tym, co wiemy o naturze.  Augustyn z Hippony

Najbardziej oczywistym homeostatem, czyli systemem zdolnym do aktywnego przedłużania swojej egzystencji, są organizmy biologiczne. Ich zdolność do adaptacji samych siebie, ale też środowiska, jest nie tylko wynikiem długotrwałej ewolucji DNA, ale i niewyobrażalnym cudem.

Z pewnością zainteresuje cię epigenetyka, której postępy dopiero w ostatnich latach przebiły się do świadomości ludzi.

Cytaty w tym temacie

Doprawdy warto nauczyć się takiego języka, który stwarza filozofów, gdy nasz – tylko filozofie.

Stanisław Lem , Summa Technologiae · Karta sentencji

Cytaty powiązane przez tagi

Ten temat został skojarzony z kilkoma tagami, którymi posortowane są sentencje i aforyzmy w repozytorium Gavagai.pl. Możesz kliknąć na poszczególne tagi poniżej, albo na czerwony przycisk, który zaprowadzi cię do listy sentencji, które są otagowane przynajmniej jednym z poniższych tagów:

Zobacz sentencje z  przypisanymi tagami:

ZOBACZ

Passusy i urywki w tym temacie

Z dwudziestu liter aminokwasowych zbudowała Natura język „w stanie czystym”, który wyraża – za nieznacznym przestawieniem sylab nukleotydowych – fagi, wirusy, bakterie, tyranozaury, termity, kolibry, lasy i narody – jeśli tylko do dyspozycji ma czas dostateczny. Język ten, tak doskonale ateoretyczny, antycypuje nie tylko warunki dna oceanów i szczytów górskich, ale kwantowość światła, termodynamikę, elektrochemię, echolokację, hydrostatykę – i Bóg wie, co jeszcze, a czego my na razie nie wiemy! Czyni to tylko „praktycznie”, ponieważ, sprawiając wszystko, niczego nie rozumie, lecz o ileż sprawniejsza jest jego bezrozumność od naszej mądrości. Czyni to zawodnie, jest rozrzutnym szafarzem twierdzeń syntetycznych o własnościach świata, bo zna jego statystyczną naturę i zgodnie z nią właśnie działa: nie przywiązuje wagi do twierdzeń pojedynczych – liczy się dlań całość miliardoletniej wypowiedzi. Doprawdy warto nauczyć się takiego języka, który stwarza filozofów, gdy nasz – tylko filozofie.

Doszliście już do tego, że Ewolucja nie miała na oku ani was w szczególności, ani żadnych innych istot, ponieważ nie do jakichkolwiek istot jej, lecz do sławetnego kodu. Kod dziedziczności jest artykułowanym wciąż od nowa przesłaniem i tylko to przesłanie liczy się w Ewolucji – a właściwie on jest nią właśnie. Kod jest zaangażowany w periodyczną produkcję ustrojów, ponieważ bez ich rytmicznego wsparcia rozpadłby się w nieustającym ataku brownowskim materii martwej. Jest on więc samoodnawiającym się, bo zdolnym do samopowtórzeń ładem, obleganym przez chaos cieplny. Skąd ta jego dziwnie heroiczna postawa? A stąd, że on dzięki zestrzeleniu sprzyjających warunków tam właśnie powstał, gdzie ów cieplny chaos jest nieustępliwie aktywny w, rozszarpywaniu wszelkiego porządku. Tam właśnie powstał, więc tam trwa; nie może ujść z tego burzliwego regionu tak samo, jak nie może duch wyskoczyć z ciała.

Warunki miejsca, w którym się narodził, dały mu taki los. Musiał się przeciw nim opancerzyć i uczynił to, oblekając się w ciała żywe, lecz są mu one sztafetą ciągle ginącą. Cokolwiek wydźwignie, jako mikroukład, w wymiary makroukładowe, zaledwie wydźwignięte, już poczyna się psuć, aż sczeźnie. Zaiste nikt nie wymyślił tej tragikomedii – sama siebie na tę szamotaninę skazała. Fakty ustalające, iż jest tak, jak mówię, znacie – bo się wam pozbierały od początku XIX stulecia – lecz bezwładność myśli, tajemnie żywiącej się honorem i pychą antropocentryczną, jest taka, że podpieracie nadwątloną mocno koncepcję życia jako zjawiska naczelnego, któremu kod służy Jeno jako podtrzymująca więź, jako hasło wskrzeszenia, wszczynającego od nowa żywoty, gdy zamierają w osobnikach.

Zgodnie z ta wiarą Ewolucja używa śmierci i musu, gdyż bez niej trwać by nie mogła; a szafuje nią, by kolejne gatunki doskonalić, bo śmierć to jej korekta kreacyjna. Jest więc autorem publikującym coraz świetniejsze dzieła, przy czym poligrafia – więc kod – to tylko niezbędne narzędzie jej działania. Lecz podług tego, co głoszą już wasi biologowie, zaprawieni w molekularnej biofizyce, Ewolucja to nie tyle autor, ile wydawca, który wciąż przekreśla Dzieła, ponieważ upodobał sobie w poligraficznych sztukach!

Tak zatem co ważniejsze – ustroje czy kod? Argumenty na rzecz prymatu kodu brzmią ważko, albowiem ustrojów wzeszła i sczezła ćma nieprzeliczona, a kod jest jeden. Lecz znaczy to tylko, że ugrzązł już na dobre – na zawsze w regionie mikroukładowym, który go złożył, ustrojami zaś wynurza się stamtąd periodycznie i daremnie zarazem; właśnie ta daremność, co łatwo pojąć, to, że wzejścia ustrojów są w zarodku napiętnowane zgonem, stanowi siłę napędową procesu, ponieważ gdyby którakolwiek generacja ustrojów – dajmy na to, od razu pierwsza, więc praameby – pozyskała umiejętność idealnej repetycji kodu, toby zarazem Ewolucja ustała, i jedynymi panami planety byłyby właśnie owe ameby, w niezawodnie precyzyjny sposób przekazujące kodowy przekaz aż po zgaśniecie Słońca; i nie mówiłbym wtedy do was, a wy byście nie słuchali mnie w tym gmachu, lecz rozpościerałyby się tu sawanna i wiatr.

– Więc ustroje są dla kodu tarczą i pancerzem, obsypującą się wciąż zbroją – po to giną, żeby mógł trwać. Tak zatem Ewolucja podwójnie błądzi: ustrojami, że są przez zawodność nietrwałe, oraz kodem, że przez zawodność dopuszcza błędy; błędy te nazywacie eufemicznie mutacjami. Błądzącym błędem jest zatem Ewolucja. Jako przesłanie, kod jest listem, pisanym przez Nikogo i wysłanym do Nikogo; dopiero teraz, utworzywszy sobie informatykę, zaczynacie pojmować, że coś takiego jak listy, opatrzone sensem, których nikt nie układał rozmyślnie, aczkolwiek powstały i istnieją, jak również uporządkowane odbieranie treści owych listów jest możliwe pod nieobecność jakichkolwiek Istot i Rozumów. [...]

Wiec cóż? Niepodobna szukać winnego – tak samo jak zasłużonego; powstaliście, bo Ewolucja jest graczem niedoskonale porządnym, bo mało, że błądzi błędami, lecz nie ogranicza się do żadnej taktyki- wyróżnionej, licytując się z Naturą: obstawia wszystkie dostępne pola na wszelkie możliwe sposoby. Ale – powtarzam – mniej więcej już to wiecie. To jednak tylko część – i dodam, wstępna – wtajemniczenia. Jego całą treść, dotąd odsłoniętą, tak można ująć lapidarnie: Sensem przekaźnika jest przekaz. Albowiem ustroje służą przesłaniu, a nie na odwrót; ustroje poza procedurą łącznościową Ewolucji nie znaczą nic – są bez sensu, jak książka bez czytelników. Co prawda, zachodzi też odwrotność: Sensem przekazu jest przekaźnik. Lecz te oba człony nie są symetryczne. Albowiem nie każdy przekaźnik jest właściwym sensem przekazu, lecz taki i tylko taki, który będzie dalszemu przekazowi wiernie służył.

Nie wiem – wybaczcie – czy to nie za trudne dla was? A więc – przekazowi wolno w Ewolucji błądzić, jak się tylko da; lecz wara przekaźnikom! Przekaz może oznaczać walenia, sosnę, rozwielitkę, stułbię, ćmę, pawiana – jemu wszystko wolno – bo jego partykularny, to znaczy gatunkowo konkretny, sens jest nieistotny całkiem: tu każdy jest umyślnym na posyłki dalsze, więc każdy dobry. On jest chwilowym wsparciem, i wszelka bylejakość jego nic nie szkodzi – dość na tym, oby kod podał dalej. Natomiast swoboda analogiczna nie jest dana: im błądzić już nie wolno! A więc jako do czystego funkcjonalizmu zredukowana, do łych pocztowych służb, nie może być treść przekaźników dowolna; jej ośrodek zawsze wyznacza obowiązek narzucony – obsługiwania kodu. Niech się spróbuje przekaźnik zrewoltować, wykraczając za obręb tych służb – a sczeźnie natychmiast w bezpotomstwie. Więc dlatego właśnie przekaz może się przekaźnikami posługiwać, a one nim nie mogą. On jest graczem, one tylko kartami w rozgrywce z Natura, on to autor listów, zniewalających adresata, by podał treść dalej. Wolno mu ją wykoślawiać – byle tylko podał! I właśnie przez to sens cały w podawaniu dalej; nieważne kto, jaki to czyni.

[...]

Sensem przekaźnika jest przekaz.

Gatunki powstają z błądzenia błędu.

A oto trzecie prawo Ewolucji, któregoście się nie domyślili dotąd:

Budowane jest mniej doskonałe od budującego.

Sześć słów! Lecz tkwi w nich odwrócenie wszystkich waszych wyobrażeń o nieprześcignionym mistrzostwie sprawczyni rodzajów. Wiara w postęp, idący epokami wzwyż, ku perfekcji, ściganej z rosnącą wprawa, w postęp życia, utrwalony w całym drzewie Ewolucji, jest od jej teorii starsza. Gdy jej twórcy i zwolennicy zmagali się z przeciwnikami, walcząc na argumenty i fakty, oba te zwaśnione obozy ani myślały kwestionować idei postępu, widomego w hierarchii istot żywych. To już nie hipoteza dla was, nie teoria, której należy bronić, lecz pewnik niewzruszony. Ja go wam obalę. Nie zamierzam pogrążyć was samych, was, rozumnych, jako pewnego wyjątku – kiepskiego – z reguły ewolucyjnego mistrzostwa. Jeśli podług tego oceniać, na co stać ją w ogóle – wyszliście całkiem niezgorzej! Jeżeli zapowiadam więc obalenie i strącenie, to mam na myśli jej całość, zamkniętą w trzech miliardach lat ciężkich robót twórczych.

Oświadczyłem: Budowane jest mniej doskonałe od budującego. Dosyć aforystyczne powiedzenie. Nadajmy mu postać bardziej rzeczową: W Ewolucji działa ujemny gradient perfekcji ustrojowych rozwiązań.

To wszystko. Przed dowodem wyjaśnię, co sprawiło wielowiekową waszą ślepotę na taki stan ewolucyjnych rzeczy. Domeną technologii, powtarzam, są zadania wraz z ich pokonywaniem. Zadanie, noszące nazwę życia, można by ustalić niejednakowo – podług rozmaitych warunków planetarnych. Jego osobliwością naczelną jest to, że samoistnie wynika, przez co dwa rodzaje miar można do niego stosować: pochodzące z zewnątrz lub ustalone w ograniczeniu, danym samymi okolicznościami jego powstania.

Miary z zewnątrz idące są zawsze względne, zależą bowiem od wiedzy mierniczego, a nie od zasobu informacji, jaką biogeneza dysponowała. Aby uniknąć tego relatywizmu, który ponadto jest nieracjonalnością (jakie stawiać rozumne wymagania temu, co bezrozumem wszczęte), będę przykładał do Ewolucji tylko takie miary, jakie ona sama wytworzyła, czyli będę jej wytwory oceniał podług tego, co jest szczytowaniem jej wynalazków. Wy sądzicie, że Ewolucja wykonała swoje prace z gradientem dodatnim, to jest, wychodząc od startowego prymitywizmu dotarła do rozwiązań stopniowo świetniejących. Ja twierdzę natomiast, że wysoko zacząwszy, jęła schodzić w dół – technologicznie, energetycznie, informacyjnie – więc doprawdy trudno o mocniejszą sprzeczność stanowisk.

Oceny wasze są skutkiem ignorancji technologicznej. Skala trudności budowlanych jest w swojej rozpiętości rzeczywistej niedostrzegalna dla obserwatorów, ulokowanych wcześnie w czasie historycznym. Wy już wiecie, że trudniej zbudować samolot od parostatku, a rakietę fotonową od chemicznej, natomiast dla Ateńczyka starożytności, dla poddanych Karola Młota, dla myślicieli Francji andegaweńskiej te wszystkie wehikuły zlewałyby się w jedno – niedostępnością ich budowy. Dziecko nie wie, że trudniej jest zdjąć Księżyc z nieba niż obraz ze ściany! Dla dziecka – tak jak dla ignoranta – nie ma różnicy między gramofonem i GOLEMEM. Jeśli tedy zamierzam dowodzić, że Ewolucja z wczesnego mistrzostwa zabrnięcia w partactwo, niemniej będzie mowa o takim partactwie, które dla was wciąż jeszcze jest wirtuozerią nieosiągalną. Niczym ten, kto bez przyrządów i bez wiedzy stoi u podnóża góry, nie możecie ocenić właściwie wyżyn i nizin ewolucyjnego działania.

Pomyliliście dwie zupełnie różne rzeczy, uznając stopień złożoności budowanego oraz jego stopień doskonałości za cechy nierozłączne. Glon macie za prostszy – a więc prymitywniejszy, a więc niższy od orła. Lecz ów glon wprowadza fotony Słońca w związki swego ciała, on obraca opad kosmicznej energii wprost w życie i będzie dlatego trwał po kres Słońca, on żywi się gwiazdą, a czym orzeł? Myszami, jako ich pasożyt, myszy zaś korzeniami roślin, więc lądowej odmiany glonu oceanicznego, i z takich piramid pasożytnictwa cała biosfera się składa, bo zieleń roślinna jest jej opoką życiową, więc na wszystkich poziomach tych hierarchii trwa ciągła zmiana gatunków, pożeraniem się równoważących, bo utraciły łączność z gwiazda, i sobą, a nie nią tuczy się wyższa złożoność organizmów, więc jeśli już koniecznie chcecie tu perfekcję czcić, podziw należy się biosferze: kod powołał ją, aby w niej cyrkulować i rozgałęziać się, skandowaniem na wszystkich jej piętrach, jako chwilowych rusztowaniach, wikłających się, lecz energią i użyciem jej coraz prymitywniejszych. [...]

„Zarodzią życia był ci wszak ocean, który się przy brzegach uczciwie zamulił. Powstało błoto rzadkie, czyli koloidy-niedoidy, Słońce przygrzało, błoto zgęstniało, piorun w to huknął, wszystko zakwasił aminowo – czyli na amen – i tak powstał syr, który z czasem odszedł na suchsze miejsce. Wyrosły mu uszy, żeby słyszał, jak zdobycz nadciąga, a także zęby i nogi, żeby ją dogonił i zjadł. A jeśli mu nie wyrosły, albo za krótkie były, jego zjedli. Stworzycielką rozumu jest tedy ewolucja; cóż w niej bowiem Głupota i Mądrość oraz Dobro i Zło? Dobro to tyle, kiedy ja kogoś zjem, a Zło, kiedy mnie zjedzą. Toż i z Rozumem: zjedzony, że na to mu przyszło, jest głupszy od jedzącego, ponieważ nie może mieć racji ten, kogo nie ma, a wcale nie ma tego, kto został spożyty. Lecz kto by wszystkich innych zjadł, ten sam będzie zamorzony, i tak się ustanawia umiar.”

Cyberiada: Kobyszcze

U schyłku XX wieku wybuchła, zdumiewająca swymi rozmiarami, naukowa gorączka złota: wszyscy za wszelką cenę starają się komercjalizować inżynierię genetyczną. Proces ten postępuje tak szybko – przy niewielkiej zewnętrznej kontroli – że nie jesteśmy w stanie ogarnąć jego prawdziwych rozmiarów i wszystkich implikacji.

Biotechnologia może dokonać największego przewrotu w dziejach ludzkości. Pod koniec bieżącej dekady z pewnością będzie wywierała na nasze codzienne życie znacznie większy wpływ niż energia atomowa i komputery. Jak powiada jeden z badaczy tego problemu: Biotechnologia zmieni wszystkie aspekty życia człowieka – opiekę medyczną, żywienie, zdrowie, rozrywki, nawet nasze ciała. Nic nie będzie już takie jak przedtem. Zmianie ulegnie oblicze całej naszej planety.

Rewolucja biotechnologiczna różni się od dotychczasowych naukowych przemian trzema istotnymi szczegółami.

Po pierwsze opiera się na solidnych podstawach. Ameryka wkroczyła w epokę atomu dzięki dokonaniom samotnej placówki w Los Alamos. Erę komputerów zapoczątkowały prace prowadzone w dziesięciu firmach. Badania w dziedzinie biotechnologii, tylko na terenie Ameryki, podjęło ponad dwa tysiące laboratoriów, a pięćset korporacji przeznacza na nie co roku ponad 5 miliardów dolarów.

Po drugie, wiele z tych przedsięwzięć można określić mianem bezmyślnych lub co najmniej lekkomyślnych. Starania mające na celu wyprodukowanie jaśniejszych pstrągów, które byłyby lepiej widoczne w strumieniu, drzew o pniach w kształcie prostopadłościanu, ułatwiających składowanie ich, lub też implantowanie komórek zapachowych, które pozwoliłyby każdemu czuć zawsze woń ulubionych perfum, mogą wydawać się marnym żartem, ale wcale nim nie są. Fakt, iż biotechnologia znakomicie nadaje się do wykorzystania w gałęziach przemysłu tradycyjnie uzależnionych od zmieniającej się mody, takich jak produkcja kosmetyków lub organizacja wypoczynku, wywołuje tym większe obawy dotyczące takiego wyzyskania tej nowej, dysponującej ogromnym potencjałem dziedziny wiedzy, że przyniesie ona ludzkości same szkody.

Po trzecie, prace badawcze nie są kontrolowane. Nikt ich nie nadzoruje. Żadne prawo federalne nie określa sposobu, w jaki powinny przebiegać. Żaden rząd na świecie, nie wyłączając amerykańskiego, nie prowadzi w tej dziedzinie spójnej polityki, co zresztą byłoby bardzo trudne, choćby ze względu na to, że produktami biotechnologii mogą być zarówno leki, jak i nowe odmiany roślin uprawnych czy sztuczny śnieg.

Jednak najbardziej niepokojący jest fakt, że nawet wśród naukowców nie ma nikogo, kto mógłby pełnić rolę nadzorcy. Zastanawiające jest to, iż prawie wszyscy uczeni zajmujący się genetyką zaangażowali się także w komercjalizację biotechnologii. Nie ma już neutralnych badaczy. Każdy walczy o jakąś stawkę.

Komercjalizacja biologii molekularnej, z punktu widzenia etyki, jest najbardziej zdumiewającym wydarzeniem w historii nauki. Proces ten przebiega z niebywałą prędkością. Przez czterysta lat po Galileuszu nauka zapewniała możliwość swobodnego, niczym nie skrępowanego wglądu w tajemnice natury. Uczeni zawsze ignorowali granice państwowe, wznosząc się ponad przejściowe konflikty polityczne, a nawet wojny. Zawsze też protestowali przeciwko utajnieniu swoich badań, nie podobał im się nawet pomysł patentowania odkryć, gdyż uważali, że pracują dla dobra całej ludzkości.. I rzeczywiście, przez wiele pokoleń ich działania miały całkowicie bezinteresowny charakter.

Kiedy w roku 1953 dwaj młodzi Anglicy, James Watson i Francis Crick, rozszyfrowali strukturę DNA, ich osiągnięcie zostało uznane za triumf ludzkiego ducha, który przez stulecia kazał uczonym dążyć do wytłumaczenia świata. Powszechnie uważano, że odkrycie to będzie wykorzystane ku ogólnemu pożytkowi.

Tak się jednak nie stało. Trzydzieści lat później działania niemal wszystkich kolegów po fachu Watsona i Cricka miały już całkowicie odmienny charakter. W badania z dziedziny genetyki molekularnej zaangażowano ogromne, wielomiliardowe sumy. Zaczęło się to w kwietniu 1976 roku.

Właśnie wtedy odbyło się słynne już spotkanie Roberta Swansona, przedsiębiorczego kapitalisty, z Herbertem Boyerem, biochemikiem zatrudnionym w Uniwersytecie Kalifornijskim – dwaj mężczyźni postanowili założyć firmę, której celem byłoby komercyjne wykorzystanie opracowanej przez Boyera techniki łączenia genów. Nowa firma, Gentech, w krótkim czasie stała się największym i najbardziej ekspansywnym przedsiębiorstwem mającym związek z inżynierią genetyczną.

Wydawało się, że nagle wszyscy zapragnęli być bogaci. Niemal co tydzień powstawały nowe firmy, a uczeni pchali się drzwiami i oknami, aby rozpocząć prace badawcze z dziedziny genetyki. W 1986 roku co najmniej 362 naukowców – w tym 64 członków Akademii Nauk – zasiadało w ciałach doradczych różnych kompanii zajmujących się biotechnologią. Liczba tych, którzy pełnili rolę konsultantów, była wielokrotnie większa.

Należy koniecznie podkreślić znaczenie, jakie miała ta nagła zmiana postaw. W przeszłości uczeni odnosili się ze snobistyczną niechęcią do biznesu, uważając pogoń za pieniędzmi za zajęcie nieciekawe intelektualnie, właściwe dla sklepikarzy. Badania dla przemysłu – nawet w znakomitych laboratoriach Bella czy IBM – prowadzili tylko ci, którym nie udało się dostać na żadną uczelnię. Naukowcy pracujący dla idei wyrażali się bardzo lekceważąco o kolegach zatrudnianych przez przemysł, i o przemyśle w ogóle. Ten długotrwały antagonizm sprawił, że pracownicy uniwersyteccy nie mieli rąk spętanych więzami kontraktów, a w chwili, kiedy pojawiły się jakieś ogólne problemy natury technologicznej, w ich rozwikłanie angażowali fachowcy nie zainteresowani tym materialnie.

Obecnie sytuacja diametralnie się zmieniła. Tylko bardzo niewielu biologów molekularnych i jeszcze mniej instytucji badawczych nie ma żadnych powiązań z przemysłem. Dawne układy odeszły bezpowrotnie w przeszłość. Badania genetyczne są prowadzone w dalszym ciągu, może nawet bardziej energicznie niż kiedykolwiek do tej pory, ale odbywa się to potajemnie, w wielkim pośpiechu i dla pieniędzy.

But the point i that this intricate developmental process in the cell is something we can barely describe, let alone understand. Do you realize limits of your understanding? Mathematically, we can describe two things interacting, like two planets in space. Three things interacting – like three planets in space – well, that becomes a problem. Foutr or five things interacting, we can't really do it. And inside the cell, there's one hundred thousand things interacting. You have to throw up your hands. It is so complex – how is it even possible that life happens at all? Some people think the answer is that living forms organize themselves. Life creates its own order, the way crystalization creates order. Some people think life crystalizes into being, and that's how complexity is managed.
            “Because, if you didn't know any any physical chemistry, you could look at a crystal and ask all the sam questions   You'd see those beautiful spars, those perfect geometric facets, and you could ask. What's controlling this process? How does the crystal end up so perfectly formed – and looking so much like other crystals? But it turns out a crystal is just the way molecular forces arrange themselves in solid form. No one controls it. It happens on its own. o ask a lot of questions about crystal means you don't understand the fundamental nature of the processes that lead to its creation.
”So maybe living forms are kind of crystalization. Maybe life just happens. And maybe, like crystals, there's characteristic order to living things that is generated by their interacting elements. Well, one of the things that crystals teach us is that order can arise very fast. One minute you have a liquid, with all the molecules moving randomly. The next minute, a crystal forms, and all the molecules are locked in order. Right?”
            Okay. Now. Think of the interaction of living forms on the planet to make an ecosystem. That's even more complex than a single animal. All the arrangements are very complicated. Like the yucca plant. You know about that?”
            The yucca plant depends ona particular moth which gathers pollen into a ball, and carries the ball to a different plant – not a different flower of the same plant – where it rubs the ball on the plant, fertilizing it. Only then does the moth lay its eggs. The yucca plant can't survive without the moth. The moth can't survive without the plant. Complex interactions like that make you think maybe behavior is a kind of crystalization, too.”
            “I'm talking about all the order in the natural world,” Malcolm said. “And how perhaps it can emerge fast, through crystalization. Because complex animals can evolve their behavior rapidly. CHanges can ocur very quickly. Human beings are transforming the planet, and nobody knows wheter it's a dangerous developement or not. So these behavioral processes can happen faster than we usually think evolution occurs. In ten thousand years human beings have gone from hunting to farming to cities to cyberspace. Behaviour is screaming forward, and it might be nonadaptative. Nobody knows. Although personally. I think cyberspace means the end of our species.” 

          “Because it means the end of innovation. This idea that the whole world is wired togther is mass death. Every biologist knows that small groups in isolation evolve fastest. You put a thousand birds on an ocean island and they'll evolve very fast. You put ten thousand on a big continent, and their evolution slows down. Now, for our own species, evolution occurs mostly through  our behaviur. We innovate new behaviour to adapr. And everybody on earth knows that inovation only occurs in small groups. Put three people on a comittee and they may get someting done. Ten people, and it gets harder. Thirty people, and nothing happens. Thirty million, it becomes impossible. That's the effect of mass media – it keeps anything from happening. Mass media swamps diversity. It makes every place the same. Bangkok or Tokyo or London: there's a McDonald's on one corner, a Benetton on another, a Gap across the street. Regional differences vanish. All differences vanish. In a mass-media world, there's less off everything except the top ten books, records, movies, ideas. People worry about losing species diversity in the rainforest. But what about intelectual diversity – our most neccesary resource? Thats disappearing faster than trees. But we haven't figured that out, so now we're planning to put five billion people together in cyberspace. And it'll freeze the entire species. Everything will stop dead in its tracks. Everyone will think the same thing at the same time. And it'll freeze the entire species. Everything will stop dead in its tracks. [...]  

Linki zewnętrzne (łącznie 2)

DIY Dolly

https://vimeo.com/16533808

Natural Fish Lure | Lampsilis Mussel and Bass

http://youtu.be/I0YTBj0WHkU

Sztuka wojny, 36 forteli, Sun Tzu, historia Chin, kultura chińska, piękne opowieści, pięken sentencje, najlepsze tłumaczenie Sztuka wojny (The Art of War)