Gavagai.pl ma budzić. Ma inspirować. Właściwe słowo we właściwej chwili może zmienić świat 一
umysłemrękami gotowego na te słowa człowieka.
Stanisław Lem Głos Pana

Głos Pana

Stanisław Lem

O czym:

Niby to powieść o odkrytym przypadkowo sygnale radiowym obcej cywilizacji, ale jak to u Lema zwykle się kończy... to rewelacyjna książka filozoficzna, tym razem o komunikacji, informacji, kulturze i języku.

Gatunki: fantastyka naukowa fundament powieść


Najlepszy fragment:

Dobry chrześcijanin może być dobrym fizykiem, ale nie może zostać fizykiem ktoś, kto jest dobrym buddystą, konfucjanistą czy wyznawcą doktryny Zen, ponieważ zajmowałby się wtedy tym wszystkim, co te wiary całościowo deprecjonują.

Głos pana (fragment powieści)

Fizyka powstała na Zachodzie nieprzypadkowo – jako „królowa Empirii”. Kultura Zachodu, jest dzięki chrystianizmowi, kulturą Grzechu. Upadek – a pierwszy był seksualny! – angażuje całą osobowość człowieka w prace melioracyjne, które dają rozmaite typy sublimacji – z praktyką poznania na czele.

W tym sensie chrystianizm faworyzował empirię – jakkolwiek, rzecz jasna, bezwiednie: otworzył dla niej możliwość, dał jej szansę wzrostu. Natomiast typowa dla Wschodu, dla jego kultur, jest kategoria Wstydu jako centralna, albowiem postępowanie człowieka niewłaściwe nie jest tam „grzeszne” w chrześcijańskim rozumieniu, lecz najwyżej „haniebne, w sensie zwłaszcza zewnętrznym: form zachowania. Toteż kategoria wstydu przerzuca człowieka niejako „na zewnątrz” ducha, w obszar praktyk ceremonialnych. Dla empirii nie ma wtedy po prostu miejsca, jej szansa znika z chwilą zdeprecjonowania materialnych działań: zamiast sublimacji popędów pojawia się ich „ceremonializacja”, rozpusta, nie będąc już „upadkiem człowieka”, ulega odseparowaniu od osobowości, niejako legalnie skanalizowana w osobnym repertuarze form. Grzech i Łaskę zastępuje Wstyd oraz taktyki jego unikania. Nie pojawia się penetracja w głąb osobowości: poczucie tego „co właściwe”, co „się należy”, zastępuje Sumienie, a najlepsze umysły kierowane są w stronę „rezygnacji ze zmysłów”. Dobry chrześcijanin może być dobrym fizykiem, ale nie może zostać fizykiem ktoś, kto, kto jest dobrym buddystą, konfucjanistą czy wyznawcą doktryny Zen, ponieważ zajmowałby się wtedy tym wszystkim, co te wiary całościowo deprecjonują. W takim ustawieniu wyjściowym selekcja społeczna zbiera niejako całą „intelektualną śmietankę” ludności – i pozwala jej się wyładować jedynie w praktykach mistycznych, np. jogi. Kultura taka działa jak centryfuga, uzdolnionych odrzuca precz od tych społecznych miejsc, w których mogliby zainicjować empirię, i umysły ich czopuje ceremoniałami wykluczającymi prace instrumentalne jako :niższe” i „gorsze”. Otóż właśnie potencjał egalitaryzmu chrześcijańskiego, jakkolwiek okresowo im ulegał, przecież nie znikł całkowicie nigdy – i pośrednio z niego to właśnie rodem jest fizyka, we wszystkich swoich konsekwencjach.

– Fizyka jako asceza?

– O to nie takie proste. Chrześcijaństwo było „mutacją” judaizmu jako religii „zamkniętej”; bo przeznaczonej tylko dla wybranych. Judaizm był więc, jako wynalazek, czymś w rodzaju geometrii euklidesowej: wystarczyło zastanowienie się nad wyjściowymi aksjomatami, żeby poprzez ich uniwersalizację poszerzającą, dojść do doktryny bardziej powszechnej, która za „wybranych” ma już wszystkich ludzi. – Chrystianizm – odpowiednikiem ageneralizowanej geometrii? – W pewnym sensie tak, na planie czysto formalnym – poprzez zmianę znaków, w obrębie systemu tego samego pod względem wartości i znaczeń. Operacja ta doprowadziła, między innymi, do uznania za prawomocną – teologię Rozumu. Była to próba nie rezygnowania z jakiejkolwiek własności człowieka; ponieważ był rozumny, miał tym samym prawo używania Rozumu – i to już dało, po odpowiedniej ilości krzyżówek i przekształceń, fizykę. Mówię rzecz jasna, w olbrzymim uproszczeniu.

Chrystianizm jest zgeneralizowaną mutacją judaizmu, przystosowaniem struktury systemowej do wszystkich możliwych istnień ludzkich. To było własnością judaizmu czysto strukturalną – już na wyjściu. Nie można przeprowadzić analogicznej operacji na buddyzmie nie mówiąc już o nauce Konfucjusza. Tak wiec decyzja zapadła, gdy powstał judaizm – kilka tysięcy lat temu. Była też inna możliwość. Głównym problemem, typowo doczesnym, z jakim musi sobie dać radę każda religia, jest seks. Można go czcić – uczynić więc ośrodkiem dodatnim doktryny; można go odciąć, odseparować – naturalnie – ale można go też uznać za wroga. Najbardziej bezkompromisowe jest rozwiązanie ostatnie, i chrystianizm je wybrał.

Otóż, gdyby seks był fenomenem mniej ważnym biologicznie, gdyby pozostał zjawiskiem tylko periodycznym, fazowym, jak u niektórych ssaków, nie mógłby mieć centralnego znaczenia, bo okazałby się pewnym fenomenem pulsującym, przejściowym. To jednak zostało zdeterminowane jakieś półtora miliona lat temu. Odtąd seks był już punctum saliens każdej właściwie kultury, bo nie można go po prostu negować – musi zostać „ucywilizowany”. Człowiek zachodu zawsze czuł się dotknięty w swej godności tym, że inter faeces et urina nascimur... ta refleksja właśnie wprowadziła, na prawach Tajemnicy, Pierworodny Grzech do Genesis. Tak się stało. Inny rodzaj periodyki seksualnej albo też – inny rodzaj religii mogły nas skierować na odmienną drogę.

– Stagnacji cywilizacyjnej?

– Nie, po prostu opóźnienia rozwoju fizyki

Wbrew licznym mniemaniom, zbieżność pojęciowa wszystkich ziemskich kultur, jakkolwiek różnorodnych, jest uderzająca. Depeszę „Babcia umarła, pogrzeb w środę”. można przełożyć na dowolny język – od łaciny i Hindu po dialekty Apaczów, Eskimosów, czy plemienia Dobu. Zapewne dałoby się to zrobić nawet z językiem epoki mustierskiej, gdybyśmy go znali. Wynika to stąd, że każdy człowiek musi mieć matkę matki, że każdy umiera, że rytuały pozbywania się zwłok są kulturowym niezmiennikiem i jest nim również zasada rachuby czasu. Jednakowoż istoty jednopłciowe nie mogą znać rozróżnienia między matką a ojcem, a takie, które by się dzieliły jak ameby – nie musiałyby utworzyć pojęcia rodzica nawet jednopłciowego. Nie doszłyby więc do znaczenia „babci”. Istoty, które by nie umierały (ameby, dzieląc się, nie umierają), nie znałyby ani pojęcia śmierci, ani pogrzebu. Musiałyby zatem poznać anatomię, fizjologię, ewolucję, historię oraz obyczajowość człowieka pierwej, niż zdolne by były dokonać tłumaczenia owego tak dla nas klarownego telegramu.

[...] Z pośmiertnej maski złotej Amenhotepa historyk sztuki wyczyta jej epokę i jej styl kulturalny. Z jej ornamentacji religiolog wyprowadzi ówczesne wierzenia. Chemik przedstawi, jaką stosowano wtedy metodę obróbki złota. Antropolog wskaże, czy egzemplarz gatunku sprzed 6000 lat różni się od człowieka współczesnego, a lekarz postawi diagnozę, że Amenhotep cierpiał na zaburzenia hormonalne, które akromegalicznie zdeformowały mu szczęki. W ten sposób przedmiot sprzed 60 wieków dostarcza nam, współczesnym, daleko więcej informacji, niż mieli jej twórcy, cóż bowiem wiedzieli oni o chemii złota, akromegalii czy stylach kulturowych? Jeśli odwrócimy proceder w czasie i wyślemy Egipcjaninowi z epoki Amenhotepa list dzisiaj napisany, nie odczyta go [...] nie dysponuje słowami ani pojęciami, którym mógłby nasze przyporządkować. [...]

[...] Mogła to być kołowa rzecz lub taki sam proces. Różnica między jednym a drugim, jak się powiedziało, zależy po części od skali postrzegania. Gdybyśmy żyli bilion razy wolniej i o tyleż dłużej, gdyby sekunda odpowiadała w owym wyobrażeniu całemu stuleciu, zapewne uznalibyśmy owe kontynenty globu za procesy, ujrzawszy naocznie, jak bardzo są zmienne: poruszały by się bowiem przed nami nie gorzej aniżeli wodospady czy morskie prądy. A gdybyśmy znów żyli bilion razy szybciej, uznalibyśmy wodospad za rzecz – gdyż przedstawiałby się nam jako coś wysoce nieruchomego i niezmiennego.

Różnica między „sztucznym” a „naturalnym” nie jest całkowicie obiektywna, nie jest czymś absolutnie danym, ale jest względna i zależy od zastosowanego poznawczo układu odniesienia. Substancje, które wydalają żywe organizmy w przemianie materii, uważamy za produkty naturalne. Jeśli zjem bardzo dużo cukru, jego nadmiar będą wydzielały moje nerki. To, czy cukier w moczu jest „sztuczny”, czy „naturalny”, zależy od mojej intencji. Jeśli zjadłem tyle cukru rozmyślnie, żeby go wydzielać, bo znam mechanizm zjawiska i przewidziałem skutki tego czynu, będzie „sztucznie obecny”, a jeśli zjadłem cukier, bo miałem nań apetyt i nic nadto, będzie jego obecność "naturalna". Można to udowodnić.

Jeżeli ktoś bada mój mocz i jeśli umówiłem się z nim odpowiednio, obecność cukrów, którą wykrywa, może zyskać znaczenie informacyjnego sygnału. Cukier będzie np. oznaczał „tak”, a brak cukru - „nie”. Jest to proces sygnalizacji symbolicznej, jak najbardziej sztuczny, ale tylko pomiędzy nami dwoma. Kto nie zna naszej umowy, nic się o niej z badania moczu nie dowie. Wynika to stąd, że „tak naprawdę” w naturze jak i kulturze istnieją wyłącznie fenomeny „naturalne” a „sztuczne” stają się tylko przez to, że my je umową lub działaniem połączyliśmy w określony sposób. (Stanisław Lem, Głos Pana)

Autor: Stanisław Lem

Stanisław Lem

Lem

W Gavagai.pl znajdziesz opracowania z 1 dzieł tego twórcy:

Dzieła opracowane:

Dzieła pozostałe:

Sztuka wojny, 36 forteli, Sun Tzu, historia Chin, kultura chińska, piękne opowieści, pięken sentencje, najlepsze tłumaczenie Sztuka wojny (The Art of War)